Grecja ma swoją Spartę, Polska ma…
Krynicę-Zdrój! Bez dwóch zdań. Kto się ze mną nie zgadza, ten śmiało może wsiąść
do pociągu byle jakiego i odjechać w siną dal. Kto podziela moje zdanie ten z pewnością w zeszły weekend brykał po Jaworzynie i przeklinał pod nosem, że to
ostatni raz i że więcej w taką głupotę nie da się wciągnąć.
Nie wiem czy ktoś z Was pamięta
mój zeszłoroczny debiut na dystansie Super. Jeśli nie tutaj możecie odświeżyć
informacje. Przeczytajcie szybko, a ja zamknę oczy na chwilę, bo jakoś tak
średnio lubię wracać do tamtego momentu… Już? To jedziemy dalej!
W tym roku obiecałam sobie, że
choćby nie wiem co to NIE DAM SIĘ ZŁAMAĆ! Że jeśli trasa będzie podobna i znowu
przyjdzie mi stanąć oko w oko z TYM zajebiście ciężkim podejściem to zacisnę
zęby, krzyknę: AROOO! i step by step będę cisnąć pod górę. Jak zaplanowałam –
tak zrobiłam! Powoli, ale bez chwili zatrzymania zdobyłam szczyt. Szynka mnie
trochę bolała, słońce paliło nawet przez filtr 50 ale walczyłam, dzielnie
walczyłam!
Choć w podejściach jestem słaba
jak barszcz to na zbiegach sporo nadrabiałam, dzięki czemu kilkukrotnie mijałam
się na trasie ze znajomymi, którzy uciekali mi pod górkę. W potoku ostrożnie,
ale z gracją rączej łani przeskakiwałam z kamyka na kamyk i łyknęłam kilka płotek.
Trasa różniła się nieco od tej z
roku poprzedniego, ale choćby w przyszłym roku miała być taka sama to ja się na
to piszę! Krynica na stałe wpisała się do mojego kalendarza startów i jeśli
nawet organizatorom coś strzeli do głowy by zrezygnować z tego miejsca to
przyjadę i sama pobiegnę, o!
Nie ulega wątpliwości i po każdym
Spartanie utwierdzam się w przekonaniu, że jestem Januszem, wróć – królową burpees.
I jak na królową przystało zrobiłam ich 180 – słownie – sto osiemdziesiąt! Nie
wspomnę już o tym, że dzień wcześniej na Hurricane zrobiłam ich chyba
pierdyliard.
Już nie będę się rozwodzić nad
tym jakie złe emocje mną miotały i jaka sfrustrowana byłam przez nieuczciwych
Spartan [przecież to brzmi jak oksymoron!]. Już swą gorycz wylałam w niedzielę na
gorąco po biegu, wystarczy. Napiszę tylko tyle: Weźta się zastanówta po co biegata!
A! Jest jeszcze coś o czym Wam
muszę powiedzieć – wstąpiłam w szeregi Husarii i w niedzielę po raz pierwszy
startowałam pod ich szyldem! Podczas weekendu w Krynicy miałam okazję poznać
sporo osób z Teamu i wiecie co? Są niesamowicie fajną ekpią!
Możecie im powtórzyć, że ich obgadywałam!
Podsumowując, to był wyjątkowy
weekend! Cieszę się, nie tylko ze startów [a zrobiłam dwa – Hurricane Heat i
Super], ale w głównej mierze z tego, jak wspaniałych ludzi mam dookoła siebie. Kto
był – ten wie. Dziękuję!
Ściskam i zgniatam,
Skrzynka.